::Niesamowita historia pewnej wrony.::
Oczywiście tytuł jest chwytliwy PR-owo, ale są ku temu powody.;) Nieczęsto bowiem zdarza się, by ptak sam wpadł w ludzkie ręce tuż po myśli dotyczącej chęci jego zaobrączkowania. Sceneria z cyklu: dzień jak co dzień, słoneczko, jeziorko w parku, wędkarze, cisza i spokój. Stadko wron siwych, gołębi oraz kaczek karmione przez starszego mężczyznę. Rozstawiamy niespiesznie żyłkę... i nagle rwetes. Cały park się rozkrakał, na niebie chmara krukowatych, a przy brzegu wędkarz wyciągający z wody wronę na żyłce (!). I tu wersje wydarzeń są dwie.;) Pierwsza Pana Wędkarza: ptak zapolował na spławik i się zaplątał. Druga moja: idealna zbieżność czasowa startu ptaka i zamachnięcia się wędką. Wrona miała wbity haczyk w lewe skrzydło oraz była zaplątana w żyłkę. I tutaj wielki plus dla Pana Wędkarza (!). Naprawdę próbował ptaka uratować, łącznie z próbą przegryzienia żyłki. Ostatecznie ją przecięliśmy, ale liczy się samo podejście. Jak widać poniżej wrona była trochę zmierzwiona, mokra, do tego zestresowana i kłapała dziobem na potęgę (stąd tzw. chwyt bukietowy - palce jeszcze się Nam przydadzą...;)), ale po zaobrączkowaniu zwiała bez zbędnego marudzenia czy zwłoki. Oby jej się wiodło i dawała odczyty.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz