::Płomykówkowy zawrót głowy.::

Kiedy na początku lipca wybraliśmy się na obrączkowanie młodych pustułek i płomykówek nie przypuszczałam, że jeszcze w tym roku ponownie je zobaczę. Wizja chodzenia po niepewnym stropie wydawała się mało zachęcająca pomimo, że widok piskląt w pewien sposób rekompensował niedogodności. Małe płomykówki, jak zresztą wszystkie sowy, wyglądają jak takie filmowe ET. Zupełnie nie przypominają tych pięknych ptaków, którymi się stają po osiągnięciu "dorosłości". Dodatkowo widok zawartości gniazda (upolowany pokarm) oraz specyficzny zapach też do najprzyjemniejszych nie należą.





Jednak kiedy w ostatni poniedziałek usłyszałam, że mała sowa wypadła z gniazda i trzeba ją tam wsadzić z powrotem wiedziałam, że muszę przy tym być.:) Droga upłynęła szybko i jednocześnie dość nerwowo. Wciąż zastanawialiśmy się czy płomykówka jest cała czy nie ma jakichś złamań, które uniemożliwiłyby jej życie na wolności? Dzień wcześniej paskudnie wiało (w czasie podróży widzieliśmy drzewa powyrywane z korzeniami), a do tego ptaszyna musiała spaść z jakichś 30 metrów. Na miejscu okazało się, że jest jednak cała i zdrowa, może tylko lekko wystraszona. Człowiek, który ją znalazł miał bardzo dobre intencje. W trosce o jej komfort i żołądek pojechał do miasta i w sklepie zoologicznym kupił jej żywą mysz do jedzenia. "Niestety" sówka nie doceniła jego wysiłków.;) Zupełnie nie wiedziała co ma zrobić z biegającym stworzonkiem, a wręcz się go bała. Co pewnie dość oczywiste, mysz również nie miała świadomości czym grozi spotkanie z sową. Obie koegzystowały sobie w dwóch przeciwnych rogach pudła. Po odczytaniu obrączki i sprawdzeniu czy skrzydła są całe mała sowa wróciła do swojej bezpiecznej budki lęgowej i rodziców, którzy dopiero zaczną ją uczyć i pokazywać świat.;)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz